Willem Dafoe, co jest najlepsze w życiu we Włoszech? „Równowaga między życiem zawodowym a prywatnym”.


Jean-Christophe Bott / Keystone
Głos, jego barwa, jest niepowtarzalna, lekko chropawa, a jednocześnie bogata. Jednak tajemnicza aura, która często otacza Willema Dafoe na ekranie, blednie w rozmowie: amerykański aktor, który kilka tygodni temu skończył siedemdziesiąt lat, wydaje się niezwykle przyjazny i przystępny w to czwartkowe popołudnie w Locarno. Za kilka godzin zaprezentuje światową premierę filmu „Przyjęcie urodzinowe” na Piazza Grande z hiszpańskim reżyserem Miguelem Ángelem Jiménezem. Wciela się w miliardera o imieniu Marcos, którego wystawne przyjęcie dla córki na prywatnej greckiej wyspie prowadzi do niezliczonych, nieprzewidzianych zdarzeń.
NZZ.ch wymaga JavaScript do obsługi ważnych funkcji. Twoja przeglądarka lub blokada reklam obecnie to uniemożliwia.
Proszę zmienić ustawienia.
Willem Dafoe niegdyś stracił serce dla teatru, ale sławę zawdzięcza filmowi. Jego palmarium obejmuje nazwiska wielkich reżyserów, takich jak David Lynch, Martin Scorsese i Lars von Trier, a także kamienie milowe w historii kina, od „Plutonu” po „Antychrysta” i „Biedactwa”. Grał Jezusa i van Gogha, łowcę wampirów i wampira. Nawet w rolach drugoplanowych robi trwałe wrażenie, nie będąc nachalnym. W ponad 150 rolach filmowych uosabiał głównie tak zwane dobro, ale to jego złoczyńcy drzemią w zbiorowej pamięci.
Nie jest aktorem, który lubi szczegółowo opisywać swoje filmowe postacie mediom. Zapytany o to na konferencji prasowej przed wywiadem, odpowiedział: „Nie będę wyjaśniał, kim jest Marcos, gram go”. To jedyna prawidłowa odpowiedź na takie pytania, więc najlepiej je pominąć.
Willem Dafoe, mieszkasz z żoną niedaleko Locarno, w Rzymie. Co jest najfajniejszego we Włoszech?
Równowaga między życiem zawodowym a prywatnym, przynajmniej w moim otoczeniu. Mam mieszkanie w centrum miasta, ale większość czasu spędzam na naszej farmie tuż za miastem.
Postępowali podobnie jak filozofowie włoskiego renesansu: vita contemplativa odnajdywali na wsi, a vita activa w miastach.
Ach, nie wiedziałem, ale właśnie tak robię. O, masz torbę z Festiwalu Filmowego w Wenecji! Z którego roku jest?
Nie pamiętam dokładnie, ale wykorzystajmy te zaledwie dwanaście minut rozmowy na twoją korzyść. Udaje ci się zrobić coś, co udaje się niewielu osobom w twoim zawodzie: łączysz ogromną wszechstronność z wysokim uznaniem. Jak to osiągasz?
Różnorodność ról i filmów wynika z mojej ciekawości, która napędza mnie zarówno w pracy, jak i w życiu. Chcę robić jak najwięcej różnych rzeczy. Ale to nic nie mówi o jakości. Rozróżniam dwa typy aktorów: jedni mają wspaniałą osobowość, wokół której mogą budować swój materiał; inni wchodzą w ten materiał i on ich kształtuje. Wolę to podejście, ponieważ traktuję aktorstwo jako przygodę. Jednocześnie mój głos i twarz są dość charakterystyczne. Rzadko eksperymentuję z akcentami czy modyfikacją nosa. Ale czasami robię takie rzeczy.
Na przykład w filmie Davida Lyncha „Dzikość serca” z 1990 r.: jej Bobby Peru z zanikłymi zębami nawiedzał moje koszmary.
Ja też. A czasem coś takiego z zewnątrz zdecydowanie pobudza wyobraźnię. Z tymi protezami w ustach nie mogłem ich już zamknąć. Miałem ochotę od razu zacząć się ze wszystkimi kłócić i ich dręczyć; to zamieniało mnie w dzikiego psa. Spróbuj tego teraz. Nie, nie zamykaj ust, otwórz je! To zmienia postać rzeczy.
Zagrawszy ponad sto ról filmowych, czy czasami zastanawiasz się, kim naprawdę jesteś?
Nie do końca. Jestem przekonany, że osobowość jest elastyczna. Myślenie o niej jako o czymś stałym to iluzja. A częste aktorstwo sprzyja temu uświadomieniu: aby wczuć się w rolę, trzeba do pewnego stopnia zrezygnować z wyobrażenia o tym, kim się jest i jak się myśli, w tym z własnych preferencji. Przechodziłem przez ten proces wystarczająco często. Kiedy to zrozumiesz, życie stanie się o wiele swobodniejsze; możesz cieszyć się życiem i jego cudami. Im mniej starasz się zachować i chronić tożsamość, tym bardziej wrażliwy i pomocny możesz być dla siebie i innych.
W wywiadach podkreślasz, że tak naprawdę jesteś zupełnie normalnym facetem. Czy naprawdę uważasz się za kogoś wyjątkowego?
Jedyne, co wiem, to to, że potrafię całkowicie poświęcić się projektowi. To mój talent. Ale czy poza tym jestem kimś wyjątkowym? Nie wiem. Znalazłem to, co kocham robić. Więc nie mam co do tego wątpliwości.
Jakim zadaniom poświęciłbyś swoje poświęcenie, gdybyś nie odkrył aktorstwa?
Może mój związek z naturą. Tak czy inaczej, nie mam żadnych zainteresowań.
Może ogrodnictwo?
To nie hobby, to życie! Sadzę to, co jem.
Czym przygotowania do roli fikcyjnego miliardera Marcosa różnią się od przygotowań do roli Vincenta van Gogha?
Trzeba znaleźć klucz do każdej z tych ról, aby uzyskać do niej dostęp. Bobby Peru w „Dzikości serca” był fantastyczną rolą, ale musiałem zrobić bardzo niewiele; to było w mojej wyobraźni. W przypadku innych trzeba dużo czytać i studiować, jak w przypadku Van Gogha. Kluczem do tej roli było malarstwo: nauczyłem się go i otworzyło mi to inny sposób postrzegania rzeczy. Z drugiej strony, odnajduję postać taką jak Marcos, zanurzając się w jego rodzinie; chłonę Grecję i styl życia, przynajmniej na chwilę. Robiąc to, zaczynam też postrzegać siebie inaczej.
To opowieść o człowieku z ogromną władzą i pieniędzmi, który wierzy, że może dzięki nim osiągnąć wszystko. Trochę jak Donald Trump, może. Ale pewnie masz już dość gadania o nim.
W ogóle nie chcę o nim rozmawiać, a to porównanie jest mocno naciągane. To dwie zupełnie różne postacie. Ten film opowiada o naturze ludzkiej, zwłaszcza męskiej. Ani przez chwilę nie pomyślałem o Trumpie. I tak staram się o nim myśleć jak najmniej.
W Szwajcarii znowu wszyscy o nim mówią z powodu ceł importowych. Sam krytykowałeś Trumpa kilka miesięcy temu, gdy chciał przejąć kontrolę nad działalnością teatralną Kennedy Center w Waszyngtonie. Jak rozwinęła się tam sytuacja?
Nie drążyłem tego dalej. Mówi tyle rzeczy, a potem ich nie robi. To wszystko jest straszne, dla nas i dla świata. Ale on nie zamierza się poddać.
Nic na tym świecie nie trwa wiecznie.
Dzięki Bogu!
nzz.ch